Wbrew namowom doświadczonego kolegi zdecydowałem się kiedyś pojechać na hamownie. Tłumaczył mi, że sprawdzanie mocy to nigdy nie jest dobry pomysł i zawsze kończy się rozczarowaniem. Filmik pokazujący onieśmielające osiągi silnika 4.7litra możecie zobaczyć w naszej galerii. Na swoją obronę powiem, że nie znałem dokładnej kondycji silnika, ale sądząc po przyjemności prowadzenia liczyłem na nieco lepszy wynik, niż te 138 koni…
Od tamtej chwili kołatał mi się po głowie pomysł, żeby wziąć się za silnik i doprowadzić go do względnego porządku. Jednak dopiero ostatni rok pozwolił na zrealizowanie tego planu. Przygotowałem się do tego projektu jak mogłem najlepiej. Przeczytałem wszelkie możliwe opracowania, obejrzałem tysiące zdjęć i dziesiątki filmów, zapoznałem się z opiniami a także skonsultowałem z doświadczonymi kolegami. Zarówno logistycznie jak i finansowo wszystko wyglądało OK… albo tak mi się tylko wydawało.
Od początku do końca w projekt zaangażowanych było mnóstwo osób. Koledzy z doświadczeniem, koledzy z klubu, rodzina. Spis moich lektur ostatnich miesięcy w sposób nachalny oscylował wokół jednego tematu – remont silnika. Musiałem przyswoić sobie sporą wiedzę z dziedziny zupełnie mi obcej, ale skłamałbym gdybym powiedział, że mi się nie podobało 😀
Zarezerwowałem sobie dużo czasu wiedząc, że na każdym etapie zdarzyć się mogą nieprzewidziane przeszkody. I dobrze zrobiłem, bo już na początku plany pokrzyżowała sroga zima. Innych problemików jakie napotykaliśmy po drodze była co nie miara. Na początek musiałem dorobić jakiś patent na zamocowanie silnika do podnośnika, potem zabrakło śrub, którymi możnaby przykręcić silnik do stojaka, nie mieliśmy ściągacza do koła zamachowego, itp.
Doświadczeniem i pomocą służył mój kolega Piotrek, który ma na koncie już niejeden działający silnik. To z jego pomocą wyjąłem i rozebrałem moją V-kę. Pierwsze oględziny “flaków” uspokoiły mnie: wałek rozrządu był ok, tak samo popychacze i laski. Przygotowany byłem na szlif cylindrów i wału. Głowice wyglądały na zdrowe, więc skompletowałem listę zakupów i mogłem spokojnie poczekać na części. W międzyczasie zorientowałem się w cenach szlifu i dzięki pomocy kolegi Arka, zdecydowałem się na szlif w warsztacie oddalonym o 400km od Olsztyna.
Kiedy pod koniec 2011 zgłosił się do mnie Maciek z zapytaniem czy auto dostępne będzie na ślub 28 kwietnia 2012 powiedziałem, że nie będzie problemu. Z jednej strony cieszyłem się, że mam wyznaczony pewien punkt w czasie, który mobilizował mnie do działania, ale z drugiej obawiałem się jakieś większej “wpadki”, która uniemożliwi mi współpracę z Maćkiem.
Najpierw musiałem poczekać na transport części z USA. Potem fakt, że zdecydowałem się wysłać silnik do szlifu tak daleko też nie pomógł w szybkiej realizacji. Tak na marginesie wspomnę, że jak ktoś mówi, że zrobienie czegoś będzie trwało 2 tygodnie to ma na myśli, że zabierze się za to za dwa tygodnie, a kolejny tydzień potrzebny na ukończenie wydrze siłą od zleceniodawcy wymyślając coraz to różne wymówki. Pomimo opieszałości “fachowców” byłem dobrej myśli.
Po długich godzinach spędzonych na przygotowaniach do składania silnika, okazało się, że nie mineły godziny, ale tygodnie. W trakcie czyszczenia wszystkich elementów stwierdziłem, że głowice także wymagają renowacji. To był pierwszy duży cios dla mojego budżetu, na szczęście bank u mamy stanął na wysokości zadania 😀
Dysponując czteroweekendowym zapasem czasu, byłem spokojny i zaprosiłem Piotrka na składanie. Wszystko szło dość sprawnie kiedy zaczęły wychodzić “kwiatki”… Okazało się, że odpowiedzialny za założenie korbowodów na swożnie i tłoki nie do końca dopilnował sprawy i cztery z nich założone są odwrotnie. Tak prozaiczna sprawa pochłonęła nam jedno popołudnie. Niezrażeni zakładaliśmy już 8 korbowód na wał kiedy okazało się, że “kompletny” zestaw naprawczy silnika jest nie tak “kompletny” jak powinien i brakuje jednej połówki panewki korbowdu! W USA taka para panewek kosztuje około $5, ale ekspresowy koszt wysyłki do PL oraz cło zwiększają tę kwotę ponad dziesięciokrotnie!!!!
Tym razem wiedziałem, że termin ukończenia prac, niebezpiecznie zbliżył się, a być może nałożył na dzień ślubu Maćka. Uczciwie uprzedziłem go o tym fakcie i poprosiłem o zorganizowanie planu B. Ponownie przeanalizowałem listę rzeczy do zrobienia i ograniczyłem listę do minimum niezbędnego do odpalenia Mustanga.
Na tydzień przed terminem ślubu Maćka właściwie zamieszkałem w garażu. Na tym etapie w projekt zaangażowana była cała moja rodzina. Żona została z dzieckiem, mama pilnowała, żebym miał co jeść a tata właściwie poprowadził projekt do końca dzieląc się swoim doświadczeniem, czasem, pomocną dłonią oraz “chłopskim rozumem” i “zdrowym rozsądkiem”. Na dwa dni przed godziną zero samochód nadal był niekompletny, a piętrzące się niedogodności spędzały mi sen z powiek. Dopiero w piątek, na dzień przed zleceniem, mogłem nieco odetchnąć. Dzięki wyjątkowemu poświęceniu ze strony kolegi z Olsztyna – Maćka, dysponowałem rezerwowym Mustangiem – pięknie utrzymanym S197, którego obecność uspokoiła nie tylko mnie, ale też Pana Młodego.
Pamiętacie te bzdurne sceny z Jamesa Bonda, kiedy to bomba rozbrajana jest na sekunde lub dwie przed detonacją? Właśnie tak wyglądało to w naszym przypadku. Lyssia zagadała w piątek o 23:00 a już o 13:00 w sobotę musiałem ruszać w dziewiczą, 100km trasę! Na ostatnim etapie niezmiernie pomocny okazał się Arek – sąsiad rodziców, który ofiarnie umył samochód i dopieścił wszystkie chromy.
Nie muszę pisać, że drugą najbardziej zadowoloną osobą oprócz mnie był Maciek, który przywitał mnie ze szczerym uśmiechem osoby, z której właśnie zeszło duże napięcie.
Nie sposób jest wymienić wszystkich, którzy pomogli lub, których prosiłem o pomoc podczas realizacji tego projektu, ale kilka osób zasługuje na specjalne, imienne wyróżnienie.
Natalii – za zrozumienie oraz wsparcie psychiczne,
Tacie – za nieprzespane noce, niesamowite zdolności oraz więdzę i chęć pomocy,
Piotrkowi L – za wkład merytoryczny, pomoc na pierwszych etapach i podbudowanie mojej samowartości,
Arkowi – za pomoc logistyczną,
Piotrkowi z MKP – za odbieranie telefonów z setką nie zawsze mądrych pytań,
Bratu – za rezygnowanie z World of Tanks, żeby czasem pomóc przy samochodzie.Nie może też zabraknąć podziękowań dla Cioci Igi 😉 – bez jej pomocy do dzisiaj czekałbym jeszcze na części 😀
A tak w kilku zdjęciach prezentowała się nasza praca: