Chyba każdy z nas, już od pierwszych, poniedziałkowych minut w pracy, zaczyna myśleć o zbliżającym się piątku. Zaczyna się odliczanie dni, planowanie weekendowych rozrywek, umawianie znajomych. Egzystujemy całe pięć dni zawieszeni pod szyldem: byle do piątku! i w momencie kiedy w końcu nadechodzi – oficjalnie rozpoczynamy weekend. Nie inaczej było i ze mną, kiedy to jeden telefon wywrócił mój piątkowy plan do góry nogami i jednocześnie sprawił, że nie mogłem się doczekać końca pracy.
Zadzwonił Paweł i poinformował, że robią ślubną sesję i mają pomysł, żeby wykorzystać naszego Mustanga do sesji. Ochoczo przystałem na propozycję, zwłaszcza, że wiązało się to z odwiedzeniem kolejnych dawno nie widzianych miejsc. Plan był taki, żeby wykorzystać zachód słońca i jako najlepiej się ku temu nadające miejsce wybrano lotnisko na Dajtkach.
Sesję obsługiwał profesjonalny fotograf, więc ja przejąłem rolę asystenta: to trzymając lampę, to znowu niosąc plecak. Jednak udało mi się przy okazji strzelić parę zdjęć z tzw. partyzanta.
Natalii i Pawłowi życzę stymulującej adrenaliny jak przy skoku na spadochronie oraz chwil spokoju jak na podziemnym parkingu wieczorem 😉